Jasio jest już stuprocentowym trzylatkiem. Pod pewnymi względami wygląda na nieco starszego (np. wzrost, znajomość literek i cyferek), a niektóre jego zachowania pasują bardziej do mocno płaczliwego półtoraroczniaka, który nie umie jeszcze za bardzo komunikować światu, o co mu chodzi. Połączenie wyrośniętego chłopczyka z humorzastością niemowlaka jest dość specyficznym połączeniem i bywa, że to bardzo zwraca uwagę przechodniów. Można powiedzieć, że w zasadzie już od urodzenia Jaś należał chyba do tzw. wrażliwców. Czy to kwestia porodu, czy podobnie przewrażliwionej matki - nie wiem, nieważne... Drażniło go przebieranie, pierwsze spacery, hałasy, zbiorowiska ludzkie, lub jakiekolwiek inne skupiska bodźców. Na noworodkowym płakał tak dużo i głośno, że któregoś dnia przyszła do nas salowa z piętra niżej i powiedziała "a to Ty tak płaczesz! To Ciebie u nas na dole słychać od trzech dni!". Jaś nadal sporo płacze. I nie mam tu na myśli płaczu jak coś go boli, czegoś się przestraszy, bo takie rzeczy na ogół udaje nam się zdiagnozować. Jaś często płacze z jakichś bardzo poważnych przyczyn, o których nam się nawet w głowie nie śniło. Rzadko udaje nam się z niego wydobyć werbalny przekaz na temat powodu owego żalu do świata. Podam Wam tu jeden przykład.
Jakieś 3 tygodnie temu, poranna codzienność. Jaś zasuwa swoje ukochane płatki z mlekiem. Na stole koło niego stoi też torebka cornflakesów, które mu z trakcie jedzenia Pit dosypuje, bo Dżony lubi chrupiące. Krzątamy się jak zwykle między kuchnią a pokojem organizując także jakieś śniadanie dla siebie. Nagle z pokoju dobiega przerażający płacz dziecka. Jak poparzony. Qwa! mleko za gorące!!! Nie, przecież je już od jakichś 5 minut, więc to niemożliwe. Z gonitwą myśli pędzę do pokoju, gdzie widzę rozdziawioną z panoramicznym widokiem na migdałki paszczę pierworodnego, zastygłego z bezruchu nad mleczną miską, trzymającego w ręku łyżkę. Twarzyczka czerwona od płaczu, z oczu lecą grochy. Ale ani śladu domniemanej przyczyny histerii. Podchodzę do młodzieńca chcąc mu pomóc i pytam, co się dzieje. Ryk. Czy coś go boli? Ryk. Ale co się stało? Ryk, grochy nadal kapią do mleka. Zaczynam się już denerwować, bo dziecko płacze jak wrzątkiem parzone, a ja nie wiem co mu jest i jak mu pomóc. Po dłuższej chwili bezowocnych prób wydobycia z syna jakichś choćby podpowiedzi udaje mu się wyłkać "torebka nie chce stać". Tak właśnie - Jaś przy jedzeniu bawił się też torebką cornflakesów, ale - jak to z torebką bywa - nie zawsze udaje się ją postawić. Tym razem akurat młodemu się przechyliła na stół. Nic się nie wysypało, ale sam fakt, że torebka padła zamiast stać był wystarczającym powodem, by zacząć płakać. I to jak. I taki moi Mili Państwo bywa Jaś. Bardzo bardzo czuły, nadczuły można by powiedzieć. I tak, chcemy się w tej kwestii z kimś skonsultować, ale z kimś konkretnym, a nie pierwszym lepszym dziecięcym psycholożyną. A że najprawdopodobniej potrzebna będzie raczej seria spotkań, chcemy poczekać z tym, aż dotrzemy gdzieś, gdzie pobędziemy dłużej niż 3 miesiące (tak, śmiejcie się - zapowiada się kolejna przeprowadzka, ale o tym innym razem :P).
Dla równowagi są wyżej wspomniane cyferki i literki. Młodziany każdego wieczoru oglądają bajki na jutubie. Jasiek zawsze zarządza repertuarem, więc musimy czasem interweniować, żeby puszczał też coś bardziej dzieciowo-infantylnego pod Frania. A Jaś to by tylko "proszę mi cyferki po angielsku / poproszę mi o cyferkach / tato włącz mi cyferki / literki" itp.... A owoce tego są takie. Wracam tydzień temu z młodzianem w kościoła. W odróżnieniu od Lublina, tu we Wrocku każda klatka w bloku ma inny numer ulicy. Zachodzimy z Jasiem od drugiego końca tego bloku, a młody zawiesza się patrząc na ostatnią klatkę z numerem 98. W myślach poganiam go, bo strasznie chce mi się siku, ale czekam... pewnie sobie dziecko przypomina dziesiątki... no ok, ale co tak długo, przecież już często czytał dwucyfrowe liczby.... przestępując z nogi na nogę mówię dziecku, że już musimy iść, a ten nagle ni z tego ni z owego: "NAJTIEJT!" Trochę jakby zapomniałam o siku, ale spokojnie... to pewnie przypadek. Lecimy dalej, a przy następnej klatce Jasiek już praktycznie bez namysłu "NAJTISIX", za chwilę "NAJTIFOR" itd...itd... Byłam w szoku i bardzo go pochwaliłam, ale raczej spodziewałam się, że przy zmianie dziesiątek się zawiesi. A on się tylko rozkręcił: NAJTI! EJTIEJT! EJTISIX! EJTIFOR! EJTITU! Wow... A od kilku dni dopytuje mnie o cyferki 1-20 po hiszpańsku...(do 10 już praktycznie liczy).
Btw - Frankowi też udzielają się literkowo-cyferkowe klimaty starszego brata. Od kilku dni całkiem wyraźnie rozpoznaje i wymawia takie literki jak A, B, C, M, U, O, S i cyferki 2, 3, 8. No i w ogóle chyba powolutku przełamujemy już barierę braku komunikacji/negocjacji i wymuszania wszystkiego płaczem. Wdrapujemy się na etap "szanuję Twoją potrzebę rezydowania u mnie na rękach, ale żebym mogła zrobić Ci picie, muszę odstawić Cię na chwilę na podłogę i może jednak lepiej, żebyś nie zdzierał sobie z tego powodu gardła na płacz, tylko chwilę spokojnie poczekał". A czasem autentycznie wystarczy się potulić. Młodszy ma brzydki zwyczaj budzenia się rano. Bardzo rano. Za bardzo rano - (ostatnio z Pitem przybijaliśmy piątki jak pospał do 6.40, a jak jednego dnia po na maksa poszarpanej nocy chłopcy obudzili się o 8, to jak spacerowałam z psem to się aż popłakałam ze szczęścia, że od niepamiętnych czasów kopnął mnie zaszczyt wstawania jak już nie było ciemno :). Wracając do tematu: zwykle Franek budzi się 5.30-6. I pomimo bardzo ochoczej postawy do wstawania (śpiewa i krzyczy z łóżeczka, a wzięty na ręce do utulenia pręży się w górę i złoszcząc pokazuje na drzwi) często nawet nie jest świadomy, że tak naprawdę to jest jeszcze nieco śpiący. Bo on już pospał! No i bierzesz takiego delikwenta, ubierasz, robisz picie, a on zaczyna odwalać sceny. Bo może jednak nie wyspał się tak jak myślał? Bo może on tylko chciał się to chwilę pobarłożyć? A może po prostu chciał wstać, ale nie po to, żeby odkrywać świat, tylko poskakać po ojcu.... Przedwczoraj właśnie 5.30, a tu mi taki ubrany rozbawiony delikwent zaczyna płakać. To źle, tamto niedobrze, picie niedobre, zabawka nie taka - nie zrozumiesz. W takich sytuacjach tylko spokój może nas uratować. Zaspana, poczochrana, ubrana do połowy, z jednym klapkiem na nodze biorę Frędzla na kolana i próbuję przytulić. Mała główka sama kładzie się na sercu. I tak sobie siedzimy dobry kwadrans. On sobie słucha mojego zaspanego jeszcze serca, a ja go wącham. Uspokajamy się oboje. Kocham to. Nagle młodzian się odrywa i zeskakuje z kolan. Bierze domino i zaczyna się bawić. Mogę już pójść zrobić kawę.
O jeju jakie bzdety mi tu dzisiaj wychodzą. Chyba lepiej poszukam już jakichś zdjęć. Będzie ciężko, bo aparat zepsuty, więc tylko to, co z telefonów.
Franio i jego pierwsze spotkanie trzeciego stopnia - był bardzo dzielny, za co dostał balona i skarpetki z pepco ;)
Zgadnijcie... po kim Jasiek ma fazę na przestawianie mebli? Babcia Wisia rządzi!
Lizaki z jarmarku (za drogie) + przypadkowe buziaczki nieznajomych w tle - bezcenne :)
Chuinka ;)
Daj dziecku flamastry cz.1...
Daj dziecku flamastry cz.2...
Jedna z ostatnio najulubieńszych zabawek Jasia :)
Dobranoc...