chłopaki

chłopaki

środa, 18 grudnia 2013

Półroczny Franek

Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale będzie mi kiedyś bardzo brakowało płaczu mej młodszej latorośli (albo mi się wydaje, albo jakiś czas temu pisałam coś bardzo podobnego w odniesieniu do Jaśka). Franek ma dwa tryby płaczu: pochlipywanie i wk**w totalny z rozżaleniem maksymalnym. I o ile ten pierwszy jest zwyczajnie smutny i chwyta za serce płynącymi po policzkach łezkami, to ten drugi jest tak zarąbisty, że nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Oczywiście wszystko zależy od okoliczności: jeśli wiem, że dziecko jest śpiące, megazmęczone, lub coś go boli, to się nie śmieje (aż taka zołza nie jestem), no ale jak młodzieniec wkurza się, bo mu próbuję dać mleka z butelki lub kaszki na łyżeczce (matka nie wielbłąd, i po trzech latach wreszcie piwa napić się musi;) to wszyscy mamy ubaw. Zaczyna się od zwykłego wykrecania, w każdą możliwą stronę, byle dalej od narzędzia tortur (próbowaliśmy różnych smoczków i mlek, ale reakcja jest zawsze ta sama). Z czasem młody czuje się coraz bardziej osaczony i ... w pewnym momencie miarka się przebiera. Spina się z całej siły, czerwienieje jak wściekły indor, wykrzywia buźkę i wydobywa ze swych płucek iście kulturystyczny ryk. Potem lecą krótsze, jednak nie mniej żałosne szlochy. Patrzy przy tym na człowieka tak rozżalonymi oczkami, że nieszczęśnik ów czuje się jak kat sadysta przypalający dzięcku stópki zapalniczką, a nie jak rodzic próbujący dać dziecięciu mleko...To samo dzieje się przy kaszkach. Jakby skubaniutki wiedział czym grozi zaakceptowanie mleka w innej postaci/z innego źródła niż maminy cycek. Dodam tylko, że na codzień Franio ssie smoka, a inne rzeczy (owocki i warzywa) pałaszuje z wielkim smakiem:-)  Taki agent z tego naszego Franka. Będzie więc ciężko odstawić go od piersi, no ale taka już moja robota matki Polki. Trochę szkoda, bo to nawet nie chodzi o tęsknotę do tyskiego z sokiem imbirowym, ale o spanie...Ostatnimi czasy noce są bardzo poszatkowane. Młodzian budzi się bardzo często i nie daje się uspokoić smokiem ani noszeniem - jedyne co go 'utula' to pierś.  Niestety historia powtarza się co jakieś dwie godziny. Powiem szczerze i bez cenzury: IT SUCKS! Kot przypomniał mi, że z Jaśkiem było tak samo: najgorszy sajgon nocny miał miejsce właśnie między szóstym a ósmym miesiącem. Wszystko skończyło się jak dziecko zaczęło jadać solidne kleikowe kolacje i sypiać w swoim pokoju. Stąd też moja obawa o przyszłość, bo ten młodszy ani myśli tykać mleczne produkty spoza mojej piersi, a pokój będzie mógł dzielić z bratem za jakiś czas. Nic to, jakoś się przecież wszystko ułoży. I kto powiedział, że ma się ułożyć tak, jak kiedyś ułożyło się z Jaśkiem.

Apropos Jaśka -mała aktualizacja słowotwórcza:

ZINDA - WINDA
PAJA - PANI
LETETE - NIEBIESKI
KAŁAŁO - KAKAO
HYK / SZYT - ŚNIEG
HOK - SOK
DAU - BIAŁY

KOCHAM WAS MOI TRZEJ MUSZKIETEROWIE***

Super parking - prezent od babci i dziadka:

Sto lat! Sto lat!

O kucze, ta marchewka gada!

Hou hou hou...

Radosna twórczość babci Zosi:

Bo najlepsza zabawa jest w łóżku...

That's my boy!

Idę na sanki!

Ale mam zimną brodę, chcesz polizać?

Co się śmiejesz Siasia?

123

wtorek, 17 grudnia 2013

Słowo na początek.

Witam w nowym zakątku internetu, w którym postaram się kontynuować minikronikę naszej rodzinki. Dzisiaj będzie krótko, z uwagi na nowe narzędzie pracy, niezbyt wygodną pozycję pisania, chwilowy brak dostępu do zdjęć, oraz permanentny ból pleców. Wiem wiem, tylko winny się tłumaczy. W ciągu ostatniego miesiąca wydarzyło się wiele. W sumie to możnaby powiedzieć, że był to okres prezentowy. Zaczęło się urodzinami Jaśka (dalej ciężko mi uwierzyć, że MAM DWULETNIEGO SYNA). Była impreza dzieciowa z balonami, papierowymi czapeczkami, czymś na kształt tortu i świeczkami-samochodzikami. Najpierw chciałabym pochwalić rodziców dzieci-gości za dzielne wytrwanie na 'polu walki' pomimo wszechobecnego chaosu, hałasu i średnio sztywnej atmosfery wynikającej ze słabego stopnia zażyłości :-) Kto wie, może jeszcze 2-3 kinderbale w tym samym składzie i będzie nieco swobodniej. Jasio dostał całą masę wspaniałych prezentów, i zniósł to bardzo dzielnie (tylko ci znający wrażliwość mego pierworodnego będą rozumieć dlaczego dostawanie prezentów należy znieść:). W przeddzień imprezy próbowaliśmy go nauczyć dmuchania świeczek i ogólnie mówiliśmy mu, co będzie jutro i co się będzie działo. Mimo to przyznam, że byłam w szoku, jak w ów dzień urodzin rano, zapytany czy wie, co dzisiaj jest zaczął demonstrować dmuchanie i mówić 'Ala, Ygy' (Ygy to Iga:). Łatwo jest wpaść w koleinę myślową, że jeśli ktoś nie umie mówić po naszemu, to nas pewnie też nie rozumie...No ale miało być krótko. 
W każdym razie Jaś się rozwija. Powtarza, a może raczej próbuje powtarzać coraz więcej słów. Ubaw nieziemski, bo o ile DUDA DY SA faktycznie moooże czasem przypominać BUDA DLA PSA, to nikt z nas nie odkrył jeszcze jaka pozaziemska siła sprawia, że CZERWONY w wydaniu Jasia pozostaje niezmiennie KIHO (akcentowane na O). 
Ok, sorry Winnetou, ale naprawdę muszę przerwać. Postaram się wrócić jak najszybciej. 
Peace:-)