chłopaki

chłopaki

wtorek, 19 sierpnia 2014

Wędlinka :)

Zabawiam chłopaków. Zgadałam się z bratową, że się połączymy na skypie. Mówię więc małym, że zaraz zobaczymy ciocię Anetę, wujka Pawła i malutką Kalinkę. Szkraby momentalnie szturmują okolice laptopa,  a Jasiek wdrapując się na pobliskie krzesło rekapituluje w taki właśnie sposób to, co przed chwileczką usłyszał:

- Będzie wujek Paweł...  ciocia Aneta .... i .... wędlinka!


:D:D:D

Inne godne zapamiętania:

- Ułożyłem takie fajne piękne. (pokazując wieżę z klocków).
- Ja musiłam!!! (robiąc cokolwiek, co akurat tu i teraz chce bezapelacyjnie robić/mieć itp.)


Z Tatą na placu zabaw w Parku Południowym:



Bracia (na tymże samym parku):


Moja Adasia moja, z niomką swą i cyferką 8:



Tak...Jasio bardzo lubi bawić się moimi lakierami. Nic nie maluje - przestawia i liczy :)



Prawie-jak-żłobek w Trzebnicy :)


Peace 123*

wtorek, 5 sierpnia 2014

Całuśny i Tulaśny

     Nie od dzisiaj wiadomo, że chłopcy są różni. Jasiek chyba od początku nie łaknął zbytnio kontaktu fizycznego. Za czasów niemowlęcych wymagał wprawdzie uporczywie dygania na rękach (przy usypianiu), ale nie zachowywał się nigdy jak taki typowy reklamowy bobas, który chichocze jak go łaskotać po brodzie. Z czasem, gdy złapał już jako taki kontakt z rzeczywistością i żyjącymi w niej członkami rodziny, zaczął – i owszem – korzystać sporadycznie z uroków takiego właśnie fizycznego kontaktu z tymi stworzeniami. Np. smyrany po stopie zawiesza gdzieś tępo wzrok i unieruchamia jakoś tak dziwnie nóżkę, byleby tylko ta nie oddaliła się od źródła głaskania. Drapanie po pleckach też dzielnie znosi leżąc nieruchomo, byleby tylko głaszcząca ręka się gdzieś nie omskła...:) Jako że ja sama mam bardzo fajny klimat jeśli chodzi o takie mamine głaskanie, myślę że fajnie byłoby, żeby chłopakom również nie zabrakło takich właśnie tulanek i głaskanek. No ale jedna rzecz to łaskotanki przy zabawie (Jasiek uwielbia „pierdzenie” na brzuchu), a inna to ten kontakt fizyczny jako ukojenie w bólu, strachu itp. Dla mnie to do tej pory jest niesamowite, jakis megakosmiczny cud natury. Rypnie się dziecko w szafkę, wyje jak zacinany świniak, łzy jak grochy lecą po policzkach. Bierzesz takiego delikwenta w objęcia, przy odrobinie szczęścia skupi się na tyle, żeby odpowiedzieć pokazaniem palca na pytanie „co boli?”, dajesz magicznego buziaka, przytulasz, i pytasz: lepiej już? – Lepiej (chlip chlip...). I za chwilę (jeśli oczywiście kontuzja faktycznie nie należała do poważnych) dziecko biegnie z powrotem do swojej zabawy z uzdrowionym kolanem/łokciem itp. Lub – jeśli proces pocieszania był zbyt krótki – słyszysz to (jak dla mnie) rozkładające na łopatki: Mamo, citulac... (przytulać). Jaś jest Tulaśny. Jeśli coś się dzieje, czuje się zagrożony, zmęczony lub odczuwa jakiś inny trudniej diagnozowalny stan jaśkowy – potrzebuje przytulania. Czasem wystarczy mu nawet ubranie któregoś z nas (kontynuacja niomkania). Ostatnio w kościele prawie zadarł mi do brody kieckę, którą sobie właśnie przytulał/niomkał. Jakieś dwa tygodnie temu przetańczyłam z nim 2 razy przytulańca „biały miś” trzymając go na rekach.
     Fran jest nieco inny. Już od maleńkości ulubił sobie buziaki. Nie raz, nie pięć, zdarzyło się, że uśpiłam go właśnie „zacałowując” – gdzieś po policzku, po brodzie, za uszkiem. Za każdym razem chłopak praktycznie nieruchomiał i pokornie „oddawał” się pieszczotom matki. A matka swoje szczeniaki wąchać i obcałowywać lubi oj lubi... Cud natury. No i to jest właśnie to freakowe uczucie, o którym aż głupio mi pisać, bo pewnie nie każdy zrozumie (ale ja napiszę, bo chce zapamiętać:) Zapach dziecka. I nie chodzi mi tutaj o wymytą w emolientach, nasmarowaną oilatumami i johnsonami pupkę noworodka. Nie o dziecięcy szamponik i hipoalergiczny płyn do prania bielizny niemowlęcej. Nie kochani. Mówię o tym zapaszku, który się kryje pod bródką/za uszkiem dziecka. Jedyna w swoim rodzaju mieszanka zbierajacej się tu i ówdzie płynącej hektolitrami śliny, resztki śniadania/obiadu tudzież innych smakołyków, niemowlęcy pot wyciskany przez 30-stopniowe upały – wszystko to związane tym jedynym jego własnym indywidualnym zapachem skóry. Uwielbiam. Najchętniej bym zabutelkowała i sobie trzymała perfuma na pamiątkę. Dla kogoś to śmierdzący brudny bobas, dla mnie niepowtarzalny zapach stanowiący uzupełnienie mnie samej. No ale wróćmy do tematu. A więc Jasio Tulaśny, Franio Caluśny. Tak, bo młodszemu zamiłowanie do bycia obcałowywanym pozostała. Na dzień dzisiejszy to, co go utula w codziennych przykrościach to właśnie buziaki – głównie w czółko. Tak się nawet śmiesznie wyuczył, że jak się mu mówi „daj buziaka”, to się nachyla i wali cie centralnie czołem w usta. I jeszcze raz, i jeszcze i jeszcze, mogłby tak bez końca. I ja też J I to by bylo na tyle ze zwierzeń atawistycznych :P

Chłopaki zrobili wjazd na dzielnię teatralną, tzn. krzywy plac zabaw (Ps. Pamiętacie przemowę Jaśka przy jednej z kuleczek?)



Franek na przemowę się nie silił... Próbował jednak usilnie...


.... podnieść kuleczkę :)


                                             Pozostając w klimacie podnoszenia ciężarów...



A teraz kadr z serii "dziecko na nocniku + flamastry"



Moje Eleganty :]


123*