Tytuł dosyć mylący, bo dzisiaj już szczęśliwie bez gorączki. Zaczęło się już tydzień temu, mocnym przeziębieniem Jaśka. Potem Franek zrobił się jakiś taki niewiadomo jaki. Niby nic, ale 37,5 cały czas, a oczy jakieś takie dziwne i płacze nocne niewiadomego pochodzenia. Został w domu z Jasiem. W czwartek po pracy wchodzę do domu i pytam "co on taki czerwony"...
W piątek rano jednocznaczny wynik streptestu - szkarlatyna. Dodatkowo być może jeszcze mononukleoza (wynik z krwi będzie w poniedziałek). Rodzic naprawdę uczy się sporo terminologii medycznej. Internet czasem pomaga, czasem niepotrzebnie straszy.
Koniec końców siedzę sobie właśnie i korzystam z mojego "czasu wolnego". Kot pojechał do Wrocka, na długo wyczekiwane mini-holidays. Oczywiście, że mieliśmy wątpliwości, ale po pierwsze: to nie koniec świata, po drugie: nic dramatycznego się nie dzieje. Nasza trójka siedzi w weekendowej domowej izolatce. Każdy dostaje już pierdolca po swojemu. W takich chwilach człowiek tęskni za pracą i za zwyczajową codzienną rutyną.
Czuję się dumna, że dzisiaj koło południa udało mi się umyć (z głową :), i w ramach kwarantanny uprałam nawet zaslonki. Dzisiaj rozpuściłam chłopaków nalesnikami i żelkami, zbudowałam im dwie "bazy", narysowałam conajmniej 3 dwuwymiarowe alfabety, byłam maszyną do łaskotania, a teraz usiłuję napisać chociaż kilka zdań, co chwilę chodząc i głaskając wybudzanego przez kaszel Franczeska. Fajnie byłoby pogadać z kimś dorosłym. Odwrócic uwagę. I'm a terrible mummy...
Jakieś 2 tygodnie temu, od Jasia:
Wczoraj, pierwszy dzień domowania:
Dzisiejsze rozpuszczanie:
Znalezione przy sprzątaniu (lato 2016):
Zdrowia, zdrowia, zdrowia,
M.
Wszystkie zdjęcia na tym blogu są autorstwa mojego (bądź mej drugiej połówki). Nie zezwalamy na ich kopiowanie bez naszej zgody. Spasiba!
chłopaki
sobota, 25 lutego 2017
poniedziałek, 20 lutego 2017
Prozaicznie
Bywa ciężko, bywa odlotowo i ckliwie. Nie mam konkretnego pomysła na wpis, więc będzie chaotycznie, byle było cokolwiek.
Zaniedbałam statnio notowanie tekstów chłopięcych. Bo ciężko nadążyć, bo ten stary kalendarz, w którym czasem udało mi się coś notować, systematycznie gubi się gdzieś pod stertą torebek foliowych (tych do odzysku), bo zwyczajnie nie ogarniam. Zabawne: jak byłam w ciąży z Jasiem, miałam wszystko mega uporządkowane i byłam święcie przekonana o tym, że jestem gotowa na dziecko, bo wszystko czekało na niego pedantycznie uprasowane, niemal od linijki. Zlew wycierany na sucho, żeby zacieki się nie robiły. Dzisiaj walczę o to, by dzieciom udało się pójść chociaż 2/3 dni do przedszkola w uprasowanej koszulce, lub żeby nie paradowały tam tylko w rajstopach zwisających w kroku do półkolana. I to wcale nie tak, że się lenię, ja zwyczajnie "nie umi".
Jedyne, z czego jestem "dumna" ostatnimi czasy, to to, że udało się obu chłopaków przebrać na przedszkolny bal karnawałowy (cytuję mężulka: miał być książę i żaba, a mamy pirata i żabę-ninja), oraz to, że zostałam tzw. freszką u Hellcats'ów (uczę się jeździć na wrotkach u boku cudownych dziewczyn z amatorskiej drużyny roller derby :D). Jak czas pozwoli kiedyś, poproszę Kota o jakieś zdjęcia na kółkach, bo naprawdę czuję się dobrze wkręcona w temat i radośnie głoszę wszem i wobec, że rodzinne szczęście niczemu nierówne, ale pasja, prawdziwa pasja, i jej kultywowanie, jest niezbędna do prawdziwego egocentrycznego szczęścia. Ale - jak mawiają - szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko - nie będę więc sobie (póki kolano pozwoli) tego szczęścia skąpić (mam szczęrą nadzieję na zaczęcie Podbloga wrotkowego wkrótce....
Poranki: bywają różne. Te, kiedy można pospać, człowiek robi wszystko, byle tylko pospać, jeszcze chwilkę, naprawdę tylko 10 minut, i zaraz wstanę, tak i posprzątam to wszystko, niech robią co chcą, byle tylko nie zrobili sobie krzywdy i... dali pospać jeszcze chwilunię...Te wszystkie dźwięki dookoła... przecież nie dzieje się nic złego, no bawią się chłopacy, ale niech tylko dadzą jeszcze chwilkę pospać....
Cześć, jestem Jasiek, i już mama mnie nie strzyże, tylko wreszcie chodzędo fryzjera i wyglądam jak człowiek :)
A ja jestem Franek, i niczego się nie boję:
Nagroda dla Franka (dla Jaśka tak "po znajomości") - Moster traki oczywiście. Hit kiosku ruchu normalnie, jedyne 26 zeta za sztukę. (nabytek ma dwie doby, klejony już 2 razy....)
Taaak, to jedno z tych zdjęć, które kiedyś na future-fejsa wrzucać będą nasze dzieci w kategorii super żartu
(Paweł, jak masz gdzieś pod ręką nas w relaksach, jedziesz z foto-wyzwaniem :D - może wreszcie zarobimy jakąś kasiorę w internecie)
Szampańsko pozdrawiam i całuję,
Madzia.
Ps. W najbliższy weekend jestem słomiana wdowa, matka na dyżurze, jak ktoś chce pomóc - zapraszam, nakarmię ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)