chłopaki

chłopaki

piątek, 26 marca 2021

Pamiętnik z izolacji, czyli marzenie o powrocie do „nudnej codziennej rutyny”

     Coś nieco trzy tygodnie temu musieliśmy w trybie pilnym ewakuować dzieci ze szkoły, bo okazało się, że Jasiek miał w świetlicy kontakt z panią z dodatnim wynikiem i został na kilka dni uwięziony na  kwarantannie. Od roku żyjemy ze świadomością, że tałatajstwo cały czas krąży, coraz częściej słychać było o potwierdzonych przypadkach wśród znajomych, znajomych znajomych lub dalszej rodziny. Każdy gdzieś coś jakoś, ale nam póki co jakoś udawało się wyślizgiwać. Łudziłam się nawet, że może ominie. Około dwa tygodnie temu Piotrek zaczął gorączkować. Po kilku dniach walki, standardowych badaniach krwi lekarz zasugerował, żeby jednak zrobić test no i się okazało… Mój mężunio, zawałowiec - astmatyk z kowidem - no bomba po prostu. Oczami wyobraźni już widziałam wszystkie najczarniejsze scenariusze z respiratorami i nie powiem czym jeszcze… Obecnie jest słabość, kaszel, na szczęście póki co obyło się bez tragedii. Piszę póki co, bo po pierwsze tałatajstwo nadal trwa, jest podstępne i jak wiadomo daje powikłania, po drugie mieszkamy przecież z moimi rodzicami,  wyizolowani od reszty świata… Początkowo zostaliśmy objęci kwarantanną do 2 kwietnia.

W czasie kiedy Piter gorączkował mnie zaczął męczyć jakiś niby to lekki kaszelek, temperatura skakała góra-dół z minuty na minutę, zadyszki i uderzenia gorąca bez żadnego powodu (nie nie, to jednak jeszcze raczej nie menopauza :P). W sobotę straciłam smak i węch. Po lekturze internetów zaczęłam wyć, że po pierwsze to najgorsze dopiero przede mną (ponoć „traci się zmysły” na 2-4 dni przed głównymi najcięższymi objawami), po drugie pewnie nigdy już nie poczuję smaku, albo w najlepszym razie wszystko będzie mi zalatywało zgnilizną albo benzyną. W międzyczasie cały czas mierzę temperaturę dzieciakom (cały czas mają co najmniej stany podgorączkowe), mężulkowi i nasłuchuję każdego chrząknięcia/smarknięcia rodziców. Godzę (a raczej nieudolnie próbuję łagodzić) braterskie spory, asystuję aktywnie w zdalnym nauczaniu mojego pierwszoklasisty (trzecioklasista ogarnia na szczęście wszystko ładnie sam). Trzeba też pomyśleć o zamówieniu zakupów, bo 6 osób w permanentnym zamknięciu spożywa sporo. Do tego czas choroby, obaw i zamknięcia umila nam co jakiś czas policja, której musimy albo zameldować się przez domofon, albo radośnie pomachać przez okno. Dodatkowym umilaczem jest też aplikacja kwarantanna domowa, którą każdy „skażony” tałatajstwem ma ustawowy obowiązek sobie zainstalować. Na początku nawet czułam się w obowiązku i zrobiłam jakieś zdjęcie, ale po trzecim „zadaniu” tego samego dnia zbojkotowałam temat. Lokalizacja jest i pokazuje, że nigdzie zadka poza dom nie ruszam, nie widzę więc żadnego sensu w robieniu sobie durnych selfiaków w trybie dress&no make-up. Największy jednak dowcip to zakładka „pomoc”, w której to trochę przypadkiem mój tato kliknął zapotrzebowanie na posiłek, po czym bez żadnej opcji potwierdzenia pojawił się komunikat, że wniosek został wysłany do MOPSu. Było to w czwartek wieczorem. Już we wtorek rano do taty zadzwonił MOPS z zapytaniem, czy potrzebuje posiłku 😊. Dla nas to rzeczywiście po prostu kiepski dowcip, ale wyobraźmy sobie kogoś autentycznie skazanego tylko na siebie i pomoc państwa…

W międzyczasie zrobiłam też sobie test, no i jak można się domyślić wyszedł pozytywnie. Niestety w związku z tym wydłużył się czas kwarantanny – na chwilę obecną dzieciaki i rodzice są udupieni do 7 kwietnia. Jeśli komuś z domowników wyjdzie jeszcze dodatni wynik – termin znowu się wydłuży. Nikogo nie interesuje, że pierwsze objawy były wcześniej – liczy się data testu.

A zatem siedzimy na naszym domowym dołku, modlimy się, żeby nikogo bardziej nie dopadło, żeby przeczekać, nie pozabijać się. Marzę o tym, żeby wyjść na spacer z dziećmi, samej pójść po zakupy, czuć się na tyle dobrze, żeby znowu wrócić do codziennej tzw. rutyny. Wydawać by się mogło, że nie ma tragedii, poczytać sobie przecież można, pooglądać netflixa, może posprzątać…. jassssne. Niestety samopoczucie pomimo spokojnego przebiegu jest wujowe, sił zwyczajnie brak na cokolwiek. Pałętamy się więc jak kloszardy po mieszkaniu z nadzieją, że nic nie zmieni się na gorsze i że wkrótce nadejdzie piękny dzień wiosennego wyzwolenia. Próbujemy nie zwariować, grać w monopol, scrabble, dopiero po ponad tygodniu udało mi się sklecić tych kilka zdań na bloga… Żeby nie zabrakło nam domowych atrakcji, los postanowił zorganizować nam awarię hydrauliczną u sąsiada i zalało nam nieco kuchnię. Dzięki nieocenionej pomocy rodziny mamy prowiant suchy i mokry, jednak najpyszniejszą delicją byłoby dzielenie go we wspólnym gronie…

    Zdjęć kwarantannowych z wiadomych względów publikować nie będę. Pozostańmy przy kilku kadrach z niedalekiej przeszłości 😊

                                                             Jasiek solenizant
                


             Super kredki w rękach Jaśka :)


                    Urodzinowa Familiada:
                 


      Początki zimy 2020 :)                    

                                                          
       
  Wigilia 2020


      On the Ratush of Lublin
    
                                        


   Sentymentalny klimat w Kazimierzu Dolnym
    
            
 Park Zawilcowa

    


  Trzech Króli 2021 - nasza piękna świecka tradycja


            "Górka" w Kazimierzu


 Spacer dookoła Firleja



Klałm Frania :)


Dzień Babci i Dziadka 


    Rodzeństwo na dzielni :*




Zdrówka Kochani!

1 komentarz:

  1. Nie kliknąłem przypadkowo. Byłem głodny. Tato

    OdpowiedzUsuń