Dziś pozwolę sobie jedynie dodać kilka zdjęć z ostatniego miesiąca. Okraszę je tylko kilkoma słowami komentarza, to wyjdzie prawie normalny post, n'est-ce pas?
Zaczniemy od jednej w wycieczek do Zoo. Dzięki karnetom rocznym możemy sobie pozwalać nawet na krótkie wypady w to jakże ciekawe miejsce. Dla Franka wprawdzie jest to raczej abstrakcja o zapachu trocin i zwierzęcych odchodów, ale - jak każdy spacer - jak najbardziej pożądana i mile widziana. Co tam wielbłądy jakieś - no jedź tym wózkiem.
Parasolka, tudzież inna czapka mająca za zadanie osłaniać moją łepetynę od słońca, to najlepszy obiekt do telepania, odginania, ściągania, wyrzucania pod koła wózka. Wspaniała zabawa po prostu. A już najwyborniej jest, jak do imprezy dołączy się starszy brat. Wtedy rodzice pchają dwa wózki i zbierając grzyby... what a fun :)
Feeding time at the ZOO...
W temacie jedzenia: Franek uwielbia. Bardzo złości się, gdy pokarm dobiega końca. Dostaje wtedy nie lada spazmów i wygina się jak filmowa Rosemary (nie, nie dajemy mu za mało - często zjada więcej niż Jaś...). Czasami daje się udobruchać (czyt. odwrócić uwagę) zabawą miseczką/słoiczkiem i łyżeczką po posiłku. Tutaj pałaszuje pomidorówkę, a Jasio rogala z czekoladą. No właśnie: Jasiek wypracował dosyć ciekawe sposoby obróbki tego rodzaju pokarmów. Pączki na ten przykład obgryza dookoła - całe to brązowe wysmażone ciasto. Zostaje więc mała biała kulka z prześwitującą miejscami marmoladą. Wtedy pierworodny oddaje to któremuś z nas, że już "dziękuję". Rogale i inne buły z czekoladą są z kolei rozgryzane do początku nadzienia, potem Jaś skrzętnie pracuje nad wygryzieniem całą czekoladę zostawiając przy tym niemal nietkniętą resztę części mącznej. Pod koniec takiej konsumpcji jest upaprany autentycznie od ucha do ucha. Na poniższych fotkach jedynie początek rytuału.
Tutaj Franiowi wydawało się, że podnosi mnie za ręce do góry. Posłużnie wstawałam, dzięki czemu syn miał dużo zabawy. Nic nie daje takiego kopa, jak uśmiech dziecka.
Tutaj moich trzech ukochanych w Parku Południowym. Kto też pisał coś o tymże wypadzie i siebie (http://2plus2tata.blogspot.com/2014/07/july-end.html) - dodam więc tylko malutkie uzupełnienie Father Airlines (Jasiek - pomimo gabarytów - też latał):
A łażenie po Ojcu to najlepsza zabawa:
Grill u Gabi.
Niespodziewanie dosyć zostaliśmy zaproszeni da imprezkę u jednej z lasek z mojego byłego zespołu (za co uprzejmie dziękujemy :). Ogródek pełen dziecięcych atrakcji - chłopcy więc korzystali "na całego", zostawiając niestety integrację z dziećmi gospodarzy na czas, kiedy to już musieliśmy pędzić na autobus.
Domek - ach ileż tu okien i drzwi do zamykania. Przednia zabawa:)
Ślizgawka i racuchy cioci Gabi. Lepiej: racuchy na ślizgawce :D
Szczyt woli integracyjnej ze strony Jasia: siedzę obok i jem z tej samej miski co Gabryś i Weronika. Bohaterką drugiego planu jest Gospodyni imprezy.
Ciasny, ale własny. Tu - na chwilę przed płaczem, że "nagle znalazłem się w domku z jakąś panią...":)
Ach ta ślizgawka. Zdecydowanie największy (dosłownie i metaforycznie) obiekt pożądania Franka:
To by było na tyle Kochani. Dzieciaki się obudziły. Dziękuję pilotowi, który spadł z łóżka dzisiaj o 5.45 i obudził mnie tak skutecznie, że nie mogłam już zasnąć i postanowiłam wreszcie coś wyprodukować. Dziękuję również Kotu, że na śpiocha poszedł teraz zająć się chłopakami, żebym mogła dokończyć.
A jutro... jutro w nocy przyjeżdża do nas prosto z Lublina drużyna AAA :D Oj będzie... będzie zabawa :)
Dzięki za blogowy superexspres. Wprawdzie kosztem snu ale jesteśmy na bieżąco :-D
OdpowiedzUsuńSzkoda że nie poczekaliście na nas z wizytą w zoo
OdpowiedzUsuńMamy roczny do zoo, więc nic straconego :) Do aqua parku też możemy się bez problemu wybrać.
OdpowiedzUsuń