Tradycja rodzinna rzecz święta i ją należy z calusieńkich sił podtrzymywać, kultywować i czci oddawać. I dlategóż onegdaj zawżdzy fotografię poczyniliśmy siłami wespólnymi.
Dla przypomnienia foteczka sprzed roku; we Wrocku na Komandorksiej cykana.
(O ironio - również przy średnim typowo zimowym stanie zdrowia...)
A teraz z dzisiaj, voila!
Stołeczny Gocław, zbiorowe zapalenie płuc i dobrkilkudniowy areszt domowy.
********************************
Z życia wziętości:
Oglądam z młodymi książeckę "ZAGRODA CHŁOPSKA"; robię zagadki w stylu "ile jest na obrazku owieczek" itp. Na jednej z ilustracji wpadają mi w oko czerwone maki i wpadam na wspaniałomyśly pomysł podrążyć temat:
- A te czerwone kwiatki tutaj, to są maki.
Jasiek patrzy mi prosto w oczy mocno skonsternowany. Nagle radośnie wybucha:
- Maki?!?! To tak samo jak te bułki MAKI!!! (dla niewtajemniczonych - chodzi o McDonald's)...
(parenting fail - 6)
*****
Jaś sam z siebie zajął się sprzątaniem, jak Franek boleśnie rozbił sobie buźke przy upadku na terakocie. Dumny z faktu bycia samodzielnym altruistą oświadczył:
- Sam postrzątałem! Byłem pomocny! Bo ja jestem super sprzątakiem!
*****
Apogeum nudy i aresztu domowego związanego z rodzinnym zapaleniem płuc. Dziecioły łażą po nas jak szczęnięta, próbując wykrzesać z nas jakąkolwiek iskrę zapału rodzicielskiego do zabawy. My mymiętoszeni, próbujemy wyszarpać chociaż 2 minuty na przysłowiowe pół godziny dla słoniny po szczawiance z grzankami. Resztakami poczucia humoru syczę ironicznie:
- Chłopaki, chcielibyście już wrócić do przedszkola, prawda?
Jasiek oburzony:
- Mamo! Ty chyba trochę przesadzasz! Przecież jest ciemno!
*****
Franek nie znosi skarpet i spodenek. Pomimo choroby i stukrotnych prób przekonania, podejścia, szantażów, i tym pokrewnych środków persfazji rodzicielskiej młody nie uznaje czegoś takiego jak okrycie dolnych członków ciała. Najchętniej by dziecię całymi dniami w samej koszulce i gaciach latało. A tu choróbsko męczy, to trzeba dalej próbować. No i Franek czasem pozwoli dać się podejść i się ubierze. Pochodzi nawet pokornie ubrany jakieś 20 minut, po czym nagle gdzieś znika. Najczęściej do przedpokoju, bo najbliżej, ale ostatnio np. przycięłam go w łazience. Chowa się skubaniec, rozbiera i gdzieś te portki i skarpety upycha. W szafie z przedpokoju, w koszu na brudy, raz nawet znalazłam wepchnięte w bagażnik jednego większego samochodzika. I tak o, spryciarz mały wlaczy ze skarpetowym lobby.
Fran ulubił też sobie pewne słowo z alfabetów anglojęzycznych IGUANA! I chodzi tak sobie czasami po meblach jak jakiś jaszczur i sobie podśpiewuje: I-IGUANA! I-IGUANA!
FAMFUL - POTWÓR
*****
Ahoj załogo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz