Dzisiaj będzie intymnie, może nawet zbyt intymnie jak na bloga, ale chyba tego potrzebuję. Chcę napisać do siebie list w butelce, taki do odczytania przed następnymi świętami, inną „wielką” wymagającą przygotowań okazją, przed nadchodzącym nowym rokiem, lub tuż opuszczeniu wehikułu czasu, (po podróży wstecz oczywiście) jeśli takowy wymyślą. A może tak po prostu przed kolejnym dniem? Nauczże się wreszcie czegoś!
Zastanów się, czy aby na pewno
trzeba… tyle tego kupować. Dobrze wiesz i czujesz, że tradycyjna rama dwunastu
wigilijnych potraw (lub jakakolwiek inna „okazyjno-świąteczna” rama) – nie żebym
kiedykolwiek faktycznie tyle zrobiła – jest stresująca i tak naprawdę niepotrzebna
(do szczęścia). A wigilia to dopiero początek! Po co to wszystko? Przypomnij
sobie, ile sama razy byłaś przed świętami w sklepie, ile razy wysłałaś z
kolejną listą męża (bo akurat słuchaj śmietany i musztardy zabrakło, a tak przy
okazji to weź jeszcze na w razie czego jakiś sok, bo jak przyjdą dzieci, a, no
i jeszcze może przy okazji puszkę kukurydzy, i może na zapas majonez), ile na
to wszystko poszło kasy. Tak serio: ile czasu, sił i hajsu zabrały te wszystkie
przygotowania? Ile razy w trakcie tego szaleństwa odganiałaś od siebie znudzone
dzieci, bo „znajdźcie sobie jakieś zajęcie, bo ja mam tu tyle roboty z tym
ciastem (dopasuj odpowiednio: karpiem, sałatką, mięsem…bla bla bla) i nie mam
czasu wymyślać wam zabawy. Ile razy byłaś tak umęczona po całym dniu (praca, ogarnianie
domowe, zakupy, wieczorne przygotowania gastronomiczne) że nie byłaś w stanie
wykrzesać z siebie sił, żeby im przez kwadrans poczytać do snu? Ile razy (ze
zmęczenia? stresu? głupoty? – bo jakby nie patrzeć sama pozwoliłaś sobie na to,
żeby jechać tym trybem) puściły ci nerwy i wylałaś na swoich bliskich swoje żółciowe
żale w najgorszy z możliwych sposób „ja już nie mam do was siły, taki syf w
tych pokojach, wszędzie się wszystko wala…ja w waszym wieku to całe mieszkanie
odkurzałam, i wcale nie trzeba było mnie o to prosić…ile razy mam powtarzać,
żeby rzucać tych cholernych butów byle gdzie… a plastik że do prawego kosza
rzucamy do tak trudno ogarnąć?... wy nic nie potraficie sami znaleźć… czy
wszystko naprawdę trzeba wam powtarzać po pięć razy, czy moglibyście sami coś
wreszcie w siebie zrobić dobrze”… zażenowana? I dobrze, bo nie chcesz tego i
dlatego piszesz do siebie ten list. Lubisz uszka? Ok – zrób uszka, tak naprawdę
same uszka nie zajmą tak wiele. Ale czy aby na pewno cała reszta? Kiedy to
zjesz? Naprawdę to zjesz? Dobrze wiesz, że już w „postną” wigilię będziesz pełna
jak faszerowany karp. Wyobraź sobie (autentyk), że macie tyle żarcia, że przez
całe święta nie spróbowałaś nawet bigosu… Jak to się stało? Tak naprawdę wystarczyłyby
ci te cholerne uszka i bigos, no, może jeszcze fajna sałatka, (niekoniecznie ta
najbardziej pierdogenna zamarynowana w majonezie, przecież wolisz sałatę i pieczone
buraki). Zerknij teraz do lodówki, zapamiętaj ten widok, zapisz w pamięci
uczucie (delikatnie mówiąc) przesadnej sytości, tego kaca – fizyczny to jeszcze
pikuś, ale ten moralny… - i zastanów się
sześć razy przed kolejną wielką okazją, czy znowu tego chcesz. Czy znowu chcesz
obudzić się za wcześnie z przytłaczającym uczuciem, że znowu tak naprawdę nie
poświęciłaś w ogóle czasu dzieciom? Nie nie, spędzanie czasu na wybieraniu prezentów
nie allegro się nie liczy. Usadzenie przed telewizorem, żeby się nie nudziły /
nie przeszkadzały też nie. Zaganianie do sprzątania a potem ględzenie że źle to
robią też nie. Czy naprawdę nie mogłabyś inaczej? Umiałabyś, przewartościuj
tylko pewne sprawy. Nie wypchana lodówa, nie prezenty, nie wypucowany pokój, czy
pachnący kibel. Wspólna zabawa, gra, rozmowa, nawet jakakolwiek czynność domowa
zrobiona naprawdę wspólnie, z cierpliwością zarezerwowaną na dziecięce „nieogarnianie”.
Nie taka na odwal między śledziem a pierogami, nie między myciem kibla i
robieniem listy zakupów; a tzw. wspólna czynność domowa (na przykład
sprzątanie) to nie wysłanie dzieci ze śmieciami przy okazji z ględzeniem że „was
to o wszystko trzeba prosić po pięć razy, sami nic się nie domyślicie”. Ile
razy starszy prosił, żeby z nim pograć gwiazdkową planszówkę? Nie miałaś czasu,
bo jak idiotka szykowałaś kolejne jedzenie! Mieliście pośpiewać razem kolędy, i
co? A teraz przypomnij sobie – ile razy już w trakcie świętowania – podeszłaś do
dzieci, zagadałaś do nich („może już wystarczy tego grania” albo „a może byście
coś zjedli” się nie liczy) tak naprawdę, ze szczerym zainteresowaniem, bo chciałaś
spędzić z nimi trochę czasu na zabawie, grze lub rozmowie. Czy tylko dorośli
goście się liczą i są warci uwagi, a dzieci to niech tam sobie coś robią… A teraz
z grubej rury – ile wypiłaś wina/piwa? Pomogło ci to cokolwiek w prowadzeniu
serdecznej kurtuazyjnej świątecznej rozmowy? A ile głupot walnęłaś przy stole,
bo ze zmęczenia i upojenia pomyliłaś poczucie humoru z ponurym cynizmem? Jak
głupio będzie dzisiaj hałasować wyrzucając te butelki po winie do pojemnika na
szkło? Jak bardzo boisz się każdego dnia, że już zapadł im w pamięć na dobre twój
wizerunek z kieliszkiem? Że to coś normalnego, „bo dorośli tak czasem robią”.
Czujesz, że to złe, że nie tędy droga. Zawsze myślałaś, że u ciebie będzie
inaczej: że nie dasz się wpędzić w koleiny tradycyjnej dorosłości, że będziesz zdrowa,
ogarnięta i oryginalna, że będziesz żyć po swojemu. Pobudka - właśnie znowu w wolny dzień obudziłaś się przed
świtem z kacem, przeżarciem, niesmacznie dużym zapasem świątecznego żarcia, wstydem
i poczuciem, że tak naprawdę nie poświęciłaś swoim bliskim żadnej wartościowej
chwili. Który to już raz? Może jeszcze nie jest za późno? Skróć listę potraw, zakupów,
„koniecznych” obowiązków, odstaw kieliszek, zagraj w planszówkę, zabierz na
spacer, wysłuchaj, zainteresuj się, nie ględź. Weź się wreszcie obudź!