(Wakacje, wakacje… i znowu jesienna deprecha
Bardzo
nie chciałabym przegapić choćby wspomnienia ostatnich wakacji, bo były naprawdę
zarąbiste. Korzystając więc z chwili przymusowego siedzenia na tyłku w pociągu
relacji stolica-dom, postaram się wrzucić słów kilka ku pamięci.
Wyczekiwane
bardzo długo, zainspirowane podróżami szwagra – tego lata zaplanowaliśmy wyjazd
do Kotliny Kłodzkiej. Zaplanowaliśmy, to dużo powiedziane – znaliśmy cel i
mieliśmy chęć. Na nic innego nie starczyło czasu przy całym tym kowidowym
sajgonie. Jakimś cudem Pitowi udało się zaklepać kwaterę w Lasówce. Do wyjazdu
odliczaliśmy dni, pakowanie odbywało się w dzikiem popracowo-wieczorowym
tempie, ale udało się – ruszamy 😊.
Nie za
długo jednak potrwała euforia, bo ledwie 2 godziny od wakacyjnego startu nasze dystyngowane francuskie oldschoolowe
auto odmówiło posłuszeństwa. Pomoc drogowa, laweta do… Warszawy, prosto na
(stary ale jary) Gocław – pod jedyny nam znany warsztat.)
---------------------------------------------------------------------------------------
To powyżej to moja zapisania „na
brudno” ostatnia moja próba napisania czegoś na blogu – wrzesień. Z przyczyn mi
nieznanych wciąż brakuje mi czasu / zacięcia do regularnego pisania. Potem od
wielkiego dzwonu siadam i nie jestem w stanie ogarnąć niczego, bo chciałabym w
jednym wpisie zawrzeć tak wiele. A wystarczyłoby krótko, chociaż jedno
wspomnienie, jeden smaczek na tydzień wrzucić. Takie też będzie moje
postanowienie noworoczne. Tymczasem coś na zakończenie tego roku - chaotyczne cokolwiek
z bieżącego 2021.
A propos wakacji – tegoroczne
zaliczam do jednych w najwspanialszych. Pomimo trudnego startu udało nam się
dotrzeć do celu i zobaczyć wspaniały kawałek Kotliny Kłodzkiej. Oczywiście – widząc
naszego złomka wciąganego na lawetę mieliśmy rzucić wszystkim w krew/piach i
wracać do Lublina, ale na szczęście Kot przekonał mnie, żeby wypożyczyć auto. I
pomimo początkowego oporu, że „oj, nie, przecież to tyle kasy pójdzie, trzeba
odkładać, bo tyle wydatków, bo z pracą przecież nie wiadomo, bo remont, bo…” – przyznaję,
że akurat ta rozpusta była bezdyskusyjnie dobrą decyzją. Szczeliniec Wielki, Błędne
Skały, Czeskie ZOO, Skalne Miasto Adrspach, Orlica, Kłodzko, spacery po okolicach
Lasówki, ogniska na kwaterze – tych wspomnień nie zabierze mi już nic. Uwielbiam
wracać do tych zdjęć, rzut oka na magnesy na lodówce nierzadko poprawia humor podpsuty
codzienną gonitwą. Było naprawdę cudownie i nie żałuję ani złotówki wydanej na
wypożyczenie tego auta. Po Kłodzkiej, dzięki uprzejmości Bratowych spędziliśmy
jeszcze kilka dni na działce w Ostrowie. Luz bluz, spacerki (nawet w
deszczu), ogniska i wypady nad Białkę (lub inne okoliczne zbiorniki wodne, jak np.
ten o urokliwej nazwie Gumienko).
Oprócz wspólnego wyjazdu chłopaki
pojechali też pierwszy raz sami na kolonie – w Góry Świętokrzyskie. Jak sobie
poradzili – cóż: wrócili cali i zdrowi, nawet nie pogubili za dużo rzeczy, odbyli
masę wycieczek (w tym kilka bardzo długich pieszych), zaliczyli pierwsze
dyskoteki, różne kolonijne konkursy (czystości… hue hue), a jedynym wspomnianym
przez nich mankamentem było to, że do sklepu było za daleko. Bezdyskusyjnie zdobyli
level-up w samodzielności (Jasiek na przykład dowiedział się bardzo szybko, że
jak się idzie pod prysznic, to dobrze jest ze sobą wziąć ręcznik, bo inaczej
wracasz do pokoju w mokrych ciuchach).
W telegraficznym skrócie, co
więcej: był Festiwal Chonabibe, ale niestety przez bardzo deszczową/błotnistą
pogodę i późną porę koncertu samych gospodarzy nie wszyscy skorzystali… Dzieciaki
wzięły też (pomimo oporów tego najmłodszego) udział w błotnym biegu wytrzymałości.
A po wakacjach powrót do rutynki szkolnej. Z nowości pozalekcyjnych Jasiek z
Alą chadzają (jak łaskawie kwarantanna akurat nie złapie) na wspinaczkę (konkretnie
bouldering), a Franek na hip hop i ostatnio też – tadam – na perkusję 😊.
Co i czy z tego wyjdzie – zobaczymy. Na razie chodzą. Ja też zaszalałam, bo zapisałam
się na hip-hop 30+ (tak tak, wiem…w moim wypadku to już raczej 40-, ale kto
bogatemu zabroni :P). Mało tego, po kilku tygodniach wahania zmieszanego ze
wstydem wróciłam też na popping (tak moi drodzy, ta stara kopa chodzi co środy
na street dance’owe zajęcia dla nastolatków i ani mi się śni przestawać). No tak
się jakoś śmiesznie ta historia zatacza kręgi, że ten taniec do mnie wraca
(pierwszy raz do poppingu „wróciłam” we Wrocławiu u Popka, gdzie w wieku 27 lat
szarpnęłam się na obóz taneczny dla młodzieży… oj było grubo…potem w Wawie
trafiłam na Shineya, a teraz w Lublinie chodzę do Pitzka (którego pamiętam
jeszcze jak wpadał do Odeonu – klubiku osiedlowego, do którego chodziłam na „electric
boogie” na początku liceum). Jedyne czego żałuję, to że kiedyś odpuściłam i
wsiąkłam w tzw. dorosłe życie, zapominając o pielęgnowaniu pasji. Ech gdybym
mogła cofnąć czas….teraz pozostaje mi łapać to co jest i nie odpuszczać do
samej emerytury. Kto wie, może otworzą jeszcze animację kultury dla seniorów
(ze specjalizacją grandma street-dance 😉).
Poniżej kilka losowo wybranych fotek z drugiego półrocza 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz