chłopaki

chłopaki

niedziela, 30 marca 2014

Nowości i przełomiątka

   Po ponad trzech tygodniach od zwiezienia naszej lubelskiej ferajny do Wrocka udało mi się znaleźć chwilę i ochotę, aby w samotności (czyt. spokoju :P) usiąść w cywilizowany sposób (nie z jakimś tam tableciną na kolanach i pałętającymi się pod nimi dziećmi/psem, tylko normalnie: na krześle, przy biurku, z ciepłą herbatą, niezdrową kolacją w piekarniku, przyjemnie brzęczącym telewizorem i migadełkami skajtałera za oknem). However, jak wiadomo, z dziećmi nigdy nic nie wiadomo, więc będąc również świadomą faktu, iż błogostan ten może zostać (oby nie) nagle przerwany jakimś kwękaniem/płaczem, postaram się mimo wszystko streścić maksymalnie moje dzisiejsze wypociny.


Jasio:

   Chyba można już powiedzieć, że Jaś mówi. Pożegnaliśmy już na dobre wszelkie jego twory typu "halulu, letete, kiho, Pazioł, tilila (...)", a język pierworodnego już jest w stanie zrozumieć w znacznej części każdy średniorozgarnięty Polak. Koniugacje (odmiany czasowników, prawda tato:)?) nie są jeszcze Jasia najmocniejszą stroną (dwa wpisy wcześniej próbka), ale niech póki co chociaż to zostanie czymś, do czego od czasu do czasu można się uśmiechnąć pod nosem. No ok, zostały nam jeszcze "męce" (ręce). Bardzo to słowo pasuje do ogólnego kontekstu, bo Jaś używa go akurat wtedy, kiedy zmęczony smędzi i marudzi żebrając, żeby go wziąć "na męce". 
   Mamy też przełom, jeśli chodzi o siusianie. Można powiedzieć, że nastąpił praktycznie z dnia na dzień. Dopiero od początku tego roku zaczęliśmy na poważnie sadzać młodziana na tronie, ale pomimo częstego sadzania i dopytywania niemal co chwilę, czy chce siku - nie było praktycznie żadnego efektu. Sadzany na nocnik cośtam zwykle produkował, ale w ogóle nie mówił sam, że chce. Nałożenie samych majtek (że jak poczuje wilgoć, to będzie mówił) też nie pomagało: w ciągu godziny mieliśmy załatwione wszystkie dostępne majtki i spodenki, a dziecku ani trochę nie przeszkadzał mokry ładunek...
   I znowu tym razem Wrocław okazał się dla naszego dziecka miejscem przełomu (poprzednim razem zaczął  tu siadać). Znowu zaczęliśmy metodę majtkową. Pierwszy dzień był trudny (o godz. 9.23 nie mieliśmy już żadnej suchej bielizny). Ale ale! Następnego dnia Jasiek zaczął wołać "siku". W prawdzie na początku robił to już w momencie sikania, ale kto by tam dbał o szczegóły :). I tak z dnia na dzień (a raczej z siku na siku) uczynił taki postęp, że obecnie woła siku nawet, jak jesteśmy poza domem. Owszem - zdarza mu się zapomnieć, ale są to na tyle sporadyczne przypadki, że w moim mniemaniu mieszczą się w granicach normalnego procesu odpieluszania. Jak tylko zrobi się już na dobre ciepło - zaczniemy proces ten rozszerzać również na wyjścia oraz noce. Trzymamy kciuki Synu:)

Franek:

   Franek zaczął siadać :) Tak, wiem, cóż za zbieg okoliczności. Poza tym Franczesko przemieszcza się po całym mieszkaniu. I tu jest ciekawa sprawa, bo nie raczkuje (a raczej nie raczkoWAŁ) aż do dzisiaj. Ale ale! Nic nie jest takie proste. Ogólnie rzecz biorąc Franio pełza / czołga się jak rasowy żołnierz, ale dzisiaj w parku, położony na kocu zaczął jak gdyby nigdy nic raczkować. Po powrocie do domu raczkował także - ale tylko na dywanie. Pełzanie zaczyna się z momencie przejścia na bardziej śliską powierzchnię płaską (której tu mamy w znacznej większości): parkiet/mozaika i terakota. Anyway - młody zasuwa gdzie chce i jak chce. Zaczyna również łapać za meble i opierając się o nie, próbuje klękać. Chwila moment i będzie wędrował "po półkach".
   Jak wiadomo z poprzedniego wpisu, Franio został odcycowany. Póki co wygląda na to, że teraz sypia dużo lepiej - na razie wystarczy mu jedynie od czasu do czasu poprawić smoczka, lub dać wody (oczywiście jeśli akurat nie dolega mu nic mocniejszego, jak na przykład zęby). Grzechem byłoby również nie wspomnieć, że mama Frania także sypia dużo lepiej, a odrobina zielonego chilloutu po tak długiej przerwie była dlań bardzo pożądaną i wykwintną atrakcją :) (Mężu - dziękuję:)
   Tak jakby dzięki odcycowaniu Franek zaczął odkrywać nowe horyzonty kulinarne. Ostatni opędzlował ze smakiem normalną kromę chleba z masłem, z ogromnym apetytem wcina wszelakie zupki, a dzisiaj ostro polował na (haha, tu nastąpi oda do samochwały;) domowej produkcji drożdżówki z serem. Franek bardzo denerwuje się, jak kończy się jedzenie - trzeba zawsze mieć w pobliżu butelkę z wodą, żeby go czymś przytkać, zanim pogodzi się z faktem, że jego porcja się już skończyła. Na spacer także zabieramy ze sobą flipsy, bo nigdy nie wiadomo jak szybko tym razem dopadnie małego maruda głodowa (chyba bardziej pasowałoby tu określenie wszechżerczy tajfun, albo żarłoczny wojownik:).

A teraz kilka fotek, głównie wykonanych przez Pitera (ten to jednak jest dobry w te klocki...:) A zatem sorki Kotku, jeśli Ci coś gwizdnęłam sprzed nosa. Uwielbiam "Twój obiektyw" (hehe, trochę dwuznacznie to zabrzmiało:)

Tym razem foty bez słów. O tak o:)















3 komentarze:

  1. Uwielbiam przedostatnie zdjęcie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. fajne zdj. gratulujemy postępów!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia super a co do przedostatniego to rzeczywiście rozbrajające. Skojarzyłam dwa zdjęcia ale nie wiem czy jako komentator mogę dodać zdjęcie. Jeśli nie - to Prześlę je Madzi a ona zrobi co zechce. Madziu więcej wpisów :-))

    OdpowiedzUsuń