Tak, niestety byliśmy z Franiem w szpitalu. Nie będę się wdawała w szczegóły chorobowo-lecznicze - napiszę tylko, że na szczęście spędziliśmy na oddziale tylko 2 doby i że jest spora szansa, że kontynuacja leczenia będzie mogła przebiegać już w domu, z pomocą antybiotyku. Jutro będziemy wiedzieli co i jak, więc wszystkich fanów Franka uprasza się o trzymanie kciuków i klepanie Zdrowasiek. Hasło "szpital" użyte w tym samym zdaniu, co "dziecko" działa na mnie jak kula armatnia wypełniona strachem, deprechą, bólem, płaczem i tęsknotą. Wiedzieliśmy jednak, że trzeba. Oprócz tego nasłuchałam się tyle historii o pordzewiałych łóżeczkach dziecięcych i matkach koczujących pokotem koło swoich dzieci, podsypiających na siedząco na krześle z głową na stoliku, albo - w najlepszym wypadku - na karimacie rozwiniętej na szpitalnej podłodze. Tak czy siak - oczywistym było dla nas, że jedno zostaje z Franczeskiem, jedno zajmie się Jasiem (domem, psem i dowożeniem niezbędności do szpitala). I tak ja zostałam w szpitalu, Kot dzielnie radził sobie z pierworodnym. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam śliczny nowy oddział, pełen rybek, misiów i kaczuszek na ścianach, ładne łóżeczka, szafki i porządne przewijaki na salach, foteliki do karmienia, świetlicę z (bezpłatnym!!!) telewizorem, z zabawkami i książkami, pomieszczenie socjalne dla rodzin z lodówkami, szafkami i mikrofalą. Mało tego: na sali były też łóżka dla matek (bardzo wygodne polówki). Dzięki temu za całkiem rozsądną opłatą można było w cywilizowanych warunkach być z dzieckiem 24h/dobę. Wierzcie lub nie - było też całkiem nieźle hulające, ogólnodostępne WI-FI. Jedyne, czego można chcieć więcej, to - hehe - po prostu w ogóle nie trafiać do szpitala. Ale (wiem, że się nie zaczyna od ale:) jeśli już trzeba, to tak chyba właśnie to powinno wyglądać. Nawet do personelu nie można się przyczepić. Zarówno doktorki, jak i pielęgniarki i panie salowe były bardzo sympatyczne (albo przynajmniej dobrze wychodziło im udawanie, że nie wyżarła ich jeszcze całkiem znieczulica). Bo do dziecka trzeba się pouśmiechać, zrobić "akuku" zza maseczki, albo pomachać maskotką nad główką, żeby odwrócić mu uwagę od zakładania wenflonu. Wszystko to było. Naprawdę spoko. Plus dla Koszarowej pod tym względem. Naprawdę super, ale błagam nie każcie nam już tam wracać:)
Franio był bardzo dzielny. Jasio rozwalił mnie pierwszego dnia, kiedy Kot dowiózł nam rzeczy i ścieliłam moją polówkę koło łóżeczka Franka. Tłumaczę Jasiowi, że Franio jest troszkę chory i że musimy chwilę tutaj z nim pomieszkać i pokazuję mu to frankowe łóżeczko. A Jasiek: "Sianio tutaj spać, a Jasio tutaj spać" (pokazując na moją polówkę...). Chłopcy są ze sobą bardzo związani. Coraz częściej razem się bawią, ganiają (Jasiek powrócił na czworaki :), nudzą, kiedy w pobliżu nie ma tego drugiego. Po powrocie ze szpitala, kiedy mogłam wreszcie "rzucić Franka na podłogę", nie minęło 5 minut, a już obaj wściekali się na kuchennej macie. Stałam ze świeczkami w oczach i dziękowałam Bogu, że jesteśmy w komplecie, w domu. Te dwie doby wystarczyły, żebym poukładała sobie w mojej pustej główce pewne sprawy. Ludzie, naprawdę zdrowie jest najważniejsze. Jeśli jesteś z ludźmi, których kochasz, to możecie zrobić absolutnie wszystko, jeśli tylko macie zdrowie. Chcecie podróżować? Róbcie to! Chcecie leniuchować? Droga wolna! Chcecie zarabiać kasę? Go for it! Chcecie wszystkiego po troszku? Też da radę! Zdrowie to Twoje narzędzie do spełniania marzeń. Dlatego z okazji tych dobiegających końca Świąt Wielkanocnych, życzę wszystkim moim czytelnikom (i tym, którzy nie czytają, ale o których myślę):
ZDROWIA
pierwsze to tylko takie zdjęcie poglądowe:
do ataaaaaku!!!!
moi trzej muszkieterowie
z ukrytej kamery...