chłopaki

chłopaki

wtorek, 29 kwietnia 2014

Makflerywymięka...

"Makflerywymięka" to nazwa mało odkrywczego, megaprostego i relatywnie bardzo taniego pysznego deseru lodowego :) Z podanych składników wychodzą 4 baaardzo konkretne porcje.

Składniki:
* pudełko śmietankowych lodów z biedronki (Symfonia - niecałe 5zł)
* 2 czekolady z preparowanym ryżem/pszenicą Chocco (też z biedry - po ok. 1,5zł za sztukę)

Lody mieszamy dokładnie z pokrojoną drobno czekoladą i już. My zrobiliśmy to już w miseczkach: każdy sobie rozpaplał jak lubi, w miarę rozpuszczania się lodów (bo przecież to właśnie te lekko rozpuszczone są najlepsiejsze :) I tak oto za osiem zeta mamy cztery makflery.



a tu moje chłopaki (śpiący Franio ręką Pitera mego, reszta moja najmojsza:)










niedziela, 27 kwietnia 2014

Jafun

   Kilka dni temu zamieszkał z nami dziwny twór. Nie wiemy jak wygląda, czym się żywi, czy i jakie nosi ubrania, w jakim języku się komunikuje, ani co lubi robić w wolnej chwili. Nie udało nam się także dowiedzieć jak ma na nazwisko, ani skąd pochodzi. Czasem nawet trochę martwię się o dzieci, bo nie wiem czy jest szczepiony. Jedyne co o nim wiemy, to to, że nazywa się JAFUN, został przyniesiony do domu przez Jasia, no i że jest bardzo śmieszny. 
   Wczoraj w samochodzie (chłopcy jeżdżą razem na tylnej loży) zapytałam Jaśka chyba pierwszy raz, co to jest ten JAFUN, a ten w śmiech. Franek z nim. To ja pytam znowu, a ci jeszcze bardziej się recholą. Przez chwilę poczułam się jak osiemdziesięciosiedmiolatka pytająca prawnuków, co to znaczy "NAJS". Jasiek uchachany, Franek słodko w śmiechu wyszczerza te swoje zębiska (wygląda to mega rozbrajająco, bo te cztery górne mają między sobą takie odstępy, jakich nie powstydziłby się sam Karolak:). No i tak się śmieliśmy wszyscy błogo z tego JAFUNA jeszcze dobrych parę minut. Fajnie jest się śmiać z niewiadomoczego:).
   Jasiek pytany co to jest JAFUN tylko tajemniczo się śmieje. Zapytałam więc gdzie on jest - "JAFUN na zero". Zagadkowy twór ma zatem coś wspólnego z jazdą windą na parter....ale co...? Może kiedyś się dowiemy.

   Z innych tworów językowych grzechem byłoby nie wspomnieć o SZITACH. Z bólem serca przyznać muszę, że zdarza nam się czasami zjeść frytki. Jaś - jak każde chyba dziecko - lubi ten nasz polski megaprosty i zdrowy inaczej przysmak. Lubi też komunikować głośno światu, że owe frytki je / jadł / będzie jadł. Sprawa jest o tyle ciekawsza, że nie potrafi jeszcze wyartykułować kombinacji "FR" i zastępuje ją czymś pomiędzy "SZ / SI". I tak jak na Frania mówi "Sianio", tak frytki nadal są po prostu (zgodnie z ich śmieciową naturą) - SZITAMI.


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Poszpitalna Wielkanoc

   Tak, niestety byliśmy z Franiem w szpitalu. Nie będę się wdawała w szczegóły chorobowo-lecznicze - napiszę tylko, że na szczęście spędziliśmy na oddziale tylko 2 doby i że jest spora szansa, że kontynuacja leczenia będzie mogła przebiegać już w domu, z pomocą antybiotyku. Jutro będziemy wiedzieli co i jak, więc wszystkich fanów Franka uprasza się o trzymanie kciuków i klepanie Zdrowasiek. Hasło "szpital" użyte w tym samym zdaniu, co "dziecko" działa na mnie jak kula armatnia wypełniona strachem, deprechą, bólem, płaczem i tęsknotą. Wiedzieliśmy jednak, że trzeba. Oprócz tego nasłuchałam się tyle historii o pordzewiałych łóżeczkach dziecięcych i matkach koczujących pokotem koło swoich dzieci, podsypiających na siedząco na krześle z głową na stoliku, albo - w najlepszym wypadku - na karimacie rozwiniętej na szpitalnej podłodze. Tak czy siak - oczywistym było dla nas, że jedno zostaje z Franczeskiem, jedno zajmie się Jasiem (domem, psem i dowożeniem niezbędności do szpitala). I tak ja zostałam w szpitalu, Kot dzielnie radził sobie z pierworodnym. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam śliczny nowy oddział, pełen rybek, misiów i kaczuszek na ścianach, ładne łóżeczka, szafki i porządne przewijaki na salach, foteliki do karmienia, świetlicę z (bezpłatnym!!!) telewizorem, z zabawkami i książkami, pomieszczenie socjalne dla rodzin z lodówkami, szafkami i mikrofalą. Mało tego: na sali były też łóżka dla matek (bardzo wygodne polówki). Dzięki temu za całkiem rozsądną opłatą można było w cywilizowanych warunkach być z dzieckiem 24h/dobę. Wierzcie lub nie - było też całkiem nieźle hulające, ogólnodostępne WI-FI. Jedyne, czego można chcieć więcej, to - hehe - po prostu w ogóle nie trafiać do szpitala. Ale (wiem, że się nie zaczyna od ale:) jeśli już trzeba, to tak chyba właśnie to powinno wyglądać. Nawet do personelu nie można się przyczepić. Zarówno doktorki, jak i pielęgniarki i panie salowe były bardzo sympatyczne (albo przynajmniej dobrze wychodziło im udawanie, że nie wyżarła ich jeszcze całkiem znieczulica). Bo do dziecka trzeba się pouśmiechać, zrobić "akuku" zza maseczki, albo pomachać maskotką nad główką, żeby odwrócić mu uwagę od zakładania wenflonu. Wszystko to było. Naprawdę spoko. Plus dla Koszarowej pod tym względem. Naprawdę super, ale błagam nie każcie nam już tam wracać:)
   Franio był bardzo dzielny. Jasio rozwalił mnie pierwszego dnia, kiedy Kot dowiózł nam rzeczy i ścieliłam moją polówkę koło łóżeczka Franka. Tłumaczę Jasiowi, że Franio jest troszkę chory i że musimy chwilę tutaj z nim pomieszkać i pokazuję mu to frankowe łóżeczko. A Jasiek: "Sianio tutaj spać, a Jasio tutaj spać" (pokazując na moją polówkę...). Chłopcy są ze sobą bardzo związani. Coraz częściej razem się bawią, ganiają (Jasiek powrócił na czworaki :), nudzą, kiedy w pobliżu nie ma tego drugiego. Po powrocie ze szpitala, kiedy mogłam wreszcie "rzucić Franka na podłogę", nie minęło 5 minut, a już obaj wściekali się na kuchennej macie. Stałam ze świeczkami w oczach i dziękowałam Bogu, że jesteśmy w komplecie, w domu. Te dwie doby wystarczyły, żebym poukładała sobie w mojej pustej główce pewne sprawy. Ludzie, naprawdę zdrowie jest najważniejsze. Jeśli jesteś z ludźmi, których kochasz, to możecie zrobić absolutnie wszystko, jeśli tylko macie zdrowie. Chcecie podróżować? Róbcie to! Chcecie leniuchować? Droga wolna! Chcecie zarabiać kasę? Go for it! Chcecie wszystkiego po troszku? Też da radę! Zdrowie to Twoje narzędzie do spełniania marzeń. Dlatego z okazji tych dobiegających końca Świąt Wielkanocnych, życzę wszystkim moim czytelnikom (i tym, którzy nie czytają, ale o których myślę):

                                                                         ZDROWIA 

pierwsze to tylko takie zdjęcie poglądowe:



do ataaaaaku!!!!


moi trzej muszkieterowie


z ukrytej kamery...

niedziela, 13 kwietnia 2014

Wedle życzenia ;) - marchewkowa pomidorówka

Wszyscy lubimy naszą tradycyjną polską rosołową pomidorówkę, ale kilka lat temu w mojej kuchni powstał jej nieco inny wariant: marchewkowy. Jest nie mniej gęsty i kremowy niż typowe "kremy pomidorowe", z tą różnicą, że nie wymaga masy uduszonych  świeżych pomidorów, co sprawia, że jest sporo tańszy. Poza tym warto zaznaczyć, że moja marchewkowa pomidorówka jest bardziej sycąca i - nieskromnie mówiąc - po prostu oryginalna :) 

Składniki:
* 6 sporych marchewek
* 1 pietruszka
* 1/4 selera
* porcja rosołowa/udko/ćwiartka z kurczaka (kto co ma i lubi)
* kartonik przecieru pomidorowego
* słoik koncentratu pomidorowego (190 ml)
* 4 łyżki śmietany 12%
* 2 ząbki czosnku
Przyprawy:
* 2 łyżki przyprawy uniwersalnej a'la wegeta (ja używam akurat takiej naturalnej bez glutaminianu)
* 3 liście laurowe
* 3 ziela angielskie
* szczypta pieprzu
* 1/2 łyżeczki papryki słodkiej
Dodatkowo:
makaron wedle gustu (u nas obowiązkowo grube wstążki)
zielenina wedle gustu: koperek, pietruszka

1. Porcję rosołową/udko/ćwiartkę umyć i nastawić z obranymi i umytymi marchewkami, pietruszką, selerem i czosnkiem, dodając także przyprawy. Ugotować do miękkości (45-60 min.)
2. Ugotowane warzywa i mięso wyłowić i zostawić do przestygnięcia, a do wywaru dodać przecier i koncentrat pomidorowy i dalej gotować ok. 15-20 minut.
3. Wszystkie przestygnięte warzywa zetrzeć na najdrobniejszej tarce i dodać do zupy.
4. Mięso z porcji rosołowej/udka/ćwiartki oskubać dokładnie, pokroić drobno i także dodać do zupy. Pogotować wszystko jeszcze 1-2 minuty.
5. Do śmietany dolać trochę gorącej zupy (żeby ją ocieplić) i dobrze rozmieszać. Mieszankę śmietanowo-zupną dodać do całości i dobrze wymieszać


sobota, 12 kwietnia 2014

TUSUNĄĆ

"TUSUNĄĆ" - to chyba ostatnie słowo z języka jaśkowo-jaśkowego. Trzeba je wyróżnić jako koniec pewnego etapu. Bardzo je lubię, bo jest mega uniwersalne. Tusunąć znaczy przesunąć, odsunąć, zasunąć, wsunąć, usunąć, itp. Jasiek w ogóle lubi mówić bezokolicznikami, a jeśli zdarzy mu się już jakiś czasownik odmienić, to często myli osobę albo rodzaj. Zjadłeś? - Zjadłeś. Tośmy se pogadali :) 

I to będzie koniec, bo mój osobisty Brat Pitt wrócił :P

W bonusie fotomontażowe zdjęcioróbstwo mojej kochanej mamy :) (wspomniane w komentarzu poprzedniego wpisu). 

Więcej treści (mam nadzieję) na dniach.
Peace




A może chcecie przepis na moją pomidorówkę? Mam zredagowany, bo do kropki.tv wysyłałam :) Nawet mam fotę profesjonalnym obiektywem Kota strzeloną. Anyone?