Do „Bajek o dorosłych” dotarłam trochę przypadkowo kilka
miesięcy temu (wiem wiem, przecież nic się nie dzieje przypadkowo:) przez moja
ukochane już od dawna Chonabibe. Najkrócej mówiąc: kto mnie zna, wie, że lato
to stan umysłu, duzi bywają dziećmi, a najlepszym sposobem na poranne tłumy w
metrze są słuchawki tętniące Festiwalcem, ale o tym więcej w innym wpisie...
Bajki o dorosłych powstały dzięki dwóm panom z Chonabibe (Hubert
Pyrgies i Stanisław Leszczyński) i Antkowi Sojce i chwała im za to! Chłopaki swoją
twórczością przywracają wiarę w tworzenie z czystej pasji, są oazą dobrego i
mądrego brzmienia wśród wszechobecnej tandetnej pop-papki. Intrygujące połączenia
brzmień, teksty sięgające głęboko w ludzką naturę, intymność, nieoczywiste
pytania, refleksja nad niezwykłymi aspektami zwyczajnego ludzkiego życia. Miód
na duszę. Od razu pokochałam to trio najszczerszą fanowską miłością.
Do wczorajszego koncertu w Kazimierzu odliczałam dni. Na dodatek
był to chyba nasz pierwszy małżeński bezdzietny wypad z noclegiem, więc co tu dużo
kryć – strasznie się całą akcją jaraliśmy. Tak bardzo, że w pewnym momencie
mówię do Kota: ej, ja się boję, że się tak napaliłam, a się coś sypnie i się
rozczaruję. A było to tak:
Poszliśmy do Trzeciego Księżyca nieco wcześniej, a tam na
dzień dobry, niemal na wyciągnięcie ręki nasi Bajkopisarze robią próbę, akurat „Byle
dalej”. Już wtedy mogłabym rzec „I could die happy now”, ale to przecież nawet
nie początek. Byle dalej, a dalej było tylko lepiej. Chwila przerwy przed godziną zero, jakieś piwko, coś tam, pyszny
tatar. Jak na szpilkach. Kupiłam płytę, no i się zaczęło. Samego koncertu i
klimatu jaki jemu towarzyszył nie będę nawet próbowała opisać. Magia słuchania
muzyki na żywo jest nieprzekazywalna. A tak dobrej muzyki, w tak kameralnym
klimacie – nikt mi tego nie zabierze, nawet Alzheimerowi nie oddam.
Koncert dobiegł końca, ale jak się okazało – nasza przygoda
z Bajkami jeszcze miała chwilę potrwać. Poszłam prosić chłopaków o autografy i …
sama nie wiem jak to się stało… niech zdjęcia powiedzą same za siebie. Tak, tam
na końcu to Hubert w naszej renówce. Zabrał się w nami do Warszawy. Tak po
prostu 😊.
A my tak po prostu mogliśmy go poznać.
Także ten... marzenia naprawdę się spełniają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz