chłopaki

chłopaki

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Dziękujemy Cioci Basi :)

Będzie krótko, bo padam na pysk...ale to bardzo ważne

     Jakby było mało stresa przedrozłąkowego, w nocy z piątku na sobotę dopadło nas (mnie i mamę) jakieś wstrętne żołądkowo-jelitowe wirusisko. Piter wsiadł w pociąg, a my musieliśmy sobie jakoś radzić. Na domiar złego Franek zaczął wymiotować po moim pokarmie...Strach zajrzał mi głęboko w oczy. Nie - strach to za mało: przerażenie wizją całej naszej familii sponiewieranej wydalaniem na wszelkie sposoby i dzieci pod kroplówkami...o zgrozo.
     Mama zadzwoniła po ciocię Basię (nasze czułe pseudo: Ciocia Tarocia:). Ta przybyła wkrótce w siatką leków, korzeniem kobylaka, zakupami na rosołek, rękami gotowymi do pomocy i - przede wszystkim - spokojem, dzięki któremu nie popełniłam sepuku :)
     Ciocia Tarocia trwała u nas na posterunku prawie 2 doby, doglądając mamy, zabawiając Jaśka, tryndając Franka, parząc ziółka i uspokajając mnie, że wszystko będzie w porządku (aha, zapomniałam dodać, że po dziennej drzemce zaczął wymiotować również Jaś - na szczęście na 2 "haftach" się skończyło, ale jak się domyślacie stressss był okrutny) (aha, Piter z pociągu też dawał znać, że czuje "balona" w żołądku, ale sytuacja jest stabilna...). Mało tego: Basia zabroniła mi nawet wychodzić  z psem i sama dzielnie wyprowadzała Krowę w najgorszej zamieci. W nocy spała u Jasia w pokoju (ten na szczęście spał spokojnie), ale pomagała mi też lulać wkurzonego brakiem cysia Franka. Naprawdę nie wiem co by było, gdyby nie jej pomoc. Trzeba mieć mega jaja, żeby bez chwili zastanowienia wejść w epicentrum takiego wirusiska żeby po prostu pomóc :)

DZIĘKUJEMY!!! :):):)

A oto właśnie nasza Ciocia Tarocia z Franiem:


piątek, 24 stycznia 2014

Smutność i stres

Zaczyna się. Jutro rano Kot jedzie do Wrocka, od poniedziałku zaczyna pracę. My z chłopakami zostajemy, i z pomocą rodziców mamy sobie poradzić. Ja muszę oswoić się nieco z jego nieobecnością, bo przecież docelowo będę sama zajmowała się naszymi skarbami podczas gdy on będzie pracował. Wiem wiem - coż w tym dziwnego - robi tak przecież 98% matkopolek, a ja robię wielkie halo. Otóż dla mnie moi mili jest to nowość, przed którą robię w przysłowiowe portki. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, dojedziemy do niego za 3 tygodnie. Na początek będę podpierała się bezcenną pomocą mamy. A potem się zacznie...
No ale nie będę już smędzić - na to jeszcze przyjdzie czas. Jakby nie patrzeć, to moje ostatnie 3 tygodnie w Lublinie, i raczej nieprędko uskutecznię jakieś odwiedziny (tutaj następuje "podprogowy" APEL DO ZARZĄDCÓW LOTNISKA W ŚWIDNIKU O URUCHOMIENIE POŁĄCZEŃ Z WROCŁAWIEM - CZEMPRĘDZEJ :). W związku z tym ostatni gwizdek na spotkanka lubelskie. W planach jest już dzieciowe spotkanie iberystek. Poza tym Jaś koniecznie musi pożegnać jeszcze z Alą i Igą. Jeśli więc ktoś jeszcze ma ochotę pomachać mi na dowidzenia, dawajcie znać - może uda mi się wyrwać na godzinkę wieczorową porą (dzieci śpią, dziadkowie czuwają, matka harcuje ;)

A teraz - tradycyjnie ostatnio - aktualizacja postępów mowy jaśkowej. 
Na pierwszy ogień - pierwszy wierszyk recytowany przez pierworodnego.

Oryginał:

Jedzie pan
kapitan
sługa za nim ze śniadaniem
a Żyd z workiem z podwieczorkiem
patataj patataj patataj...

Wersja Jaśka:

JEDZIE PAM
CICITAM
TIDI SIATATAM
TITI PAM
TSSSS

A tutaj słówka:

INGOK - INDYK
MĘCE - RĘCE
ZIMBA - ZIMNO
MICHI - MYSZKA
ACA - OWCA
KOKO - KURA
CHINKA - ŚWINKA
DUM - SAMOCHÓD
KAK - TAK
LOLON - LEON


Peace :)
123*

sobota, 18 stycznia 2014

Zmiany, czejndżes, cambios...

     Dzisiaj Franiowi stuknął pierwszy ząbek. Wygląda na to, że to lewa dolna jedyneczka, czyli dokładnie tak jak u Jaśka. Czas też podobny, bo u pierworodnego stuknęło jak miał 6,5 miesiąca; Franiowi zajęło to 7 miesięcy i 5 dni. To dziwne, bo dla mnie Franek cały czas jest malutkim bajbusem, postrzegam go jak niemowlaczka niedługo po urodzeniu, a przecież to już kawał chłopa się robi. 7 miesięcy, prawie 9,5  kilo, no i spora dawka niezłego charakterku :) Franek jest bardzo silny - ostatnio ma fazę na próby stawania (czyt. podpierania się nóżkami o podłoże, jak się go trzyma pod paszki). Skubaniutki naprawdę czasami tak się dobrze zaprze, że wydaje nam się czasem, że prędzej zacznie stawać niż siadać. Bo do tego ostatniego wcale mu się nie śpieszy. 
Franek ostatnio przechodził swoją pierwszą chorobę - zapalenie oskrzeli. Na szczęście wszystko jest już pod kontrolą, ale niestety nie obyło się bez strachu, niepewności i mocnego nadszarpnięcia wiary w pediatrię...nawet tą prywatną. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nigdy nie należy ingorować zwykłego zdrowego rozsądku i intuicji rodzicielskiej. Niestety - tym razem młody niepotrzebnie został zbombardowany antybiotykiem, ale mam nadzieję, że następnym razem uda nam się zachować rozum  i nie poddać  się panice sianej przez lekarza. 
Jasiek. Jaś mój kochany. Gada, mówi, blabla, tworzy, bajdurzy, słowotwórzy...ach co ten człowieczek nie robi ze swoim aparatem mowy :) Ubaw po pachy. Nie da się tego powtórzyć, trzeba słuchać i upajać się na bieżąco. Z tych wszystkich wyrazów, które czasami usiłuję tu wrzucić młodzian składa zdania, łącząc je różnymi wariantami "tidi / dydy". Dodatkowo powtarza (po swojemu) wszystko. Różnie mu to wychodzi. Oto kilka słów jaśkowych:

Pazioł - Paweł
Atete - Aneta
lyty - rybki
zatan - zając
tadzidzi - lekarstwa
pasasam- przepraszam
pepe - kupa

Aha, Jasiek jest mistrzem w zażywaniu lekarstw. Być może wynika to troszkę z zazdrości o lekarstwa Franka, albo po prostu czuje się w tym dobry i ważny. Anyway - młody przyjmuje absolutnie wszystko z permanentnym "DAJ!" na ustach. Nawet obrzydliwości według Piotrka (a o takie naprawdę niełatwo).
  Jasiek również niemal bezbłędnie (98%) rozpoznaje garderobę wszystkich domowników. Mamy taką zabawę w zdejmowanie prania: ja ściągam po kolei i pytam "a to czyje?", a Jasiek mówi czyje. Niezły jest naprawdę w te klocki, bo nawet złożoną na pół koszulkę przewleczoną na lewą stronę potrafi zidentyfikować po jakimś ledwo widocznym detalu. Czasem myli się przy bieliźnie, no ale trudno mu się dziwić - nie zawsze paradujemy wszyscy po domu w galotach ;)

No a tak z innym njusów: szykują się wielkie zmiany, o których aż strach pisać. Czekalismy na to pół roku, ale teraz - jak przyszło co do czego - jestem przerażona. Stało się. Piter aplikował, aplikował, aż wyaplikował. Dostał pracę we Wrocku. Jedzie już za tydzień,  my z chłopcami zostaniemy jeszcze z rodzicami i dojedziemy do niego pewnie w połowie lutego. No a potem mój wielki sprawdzian, który modlę się, żeby zdać chociaż na tróję z minusem - samodzielna opieka nad dwójką dzieci. Będę pewnie od czasu do czasu wylewała swoje smutki  i frustracje na blogu, ale co tam - cel uświęca środki. Wybaczycie, co:)?

Nebulizacja (czyli inhalacja XXI wieku :P)



Whazuuuup?




środa, 15 stycznia 2014

Klimaty autorki

Najgorszym bonusem rodzicielskim jest strach o dziecko. Nie zmęczenie fizyczne, niemal nieustający ból pleców, brak snu, permanentnie nadwerężana granica cierpliwości...Najgorsze ciarki przechodzą mnie, jak słyszę w wiadomościach, że gdzieś w Polsce półroczne dziecko nie doczekało karetki i zmarło w skutek powikłań poszczepiennych. Jak pediatra, której powierzam w pewien sposób moje dziecko, w trzy minuty zmienia zdanie i od decyzji o przepisania zastrzyków przechodzi do leczenia syropem i nebulizacjami, poczym delikatnie zbywa nas do nefrologa i kontrolę pediatryczną "niekoniecznie u mnie"... Muszę kończyć. Zły dzień, trudna noc. Może jutro coś się rozjaśni...

sobota, 11 stycznia 2014

Mini słowniczek aktualnej mowy Jasia

Niektóre z poniższych słów już się mogły pojawić, niektóre ewoluowały na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy, a jeszcze inne to zupełnie nowe jasiotwory.   W dłuższych wywodach pierworodny używa "słowa" TIDI jako takiego łącznika, spełniającego najczęściej funkcję orzeczenia, czasem TIDI jest zupełnie zbędne, ale Jasio widocznie czuje wielką potrzebę "upłynniania" swoich treści.

GAGA - GWIAZDA
DZADZA - DZIADEK
GIGA - BIEGA
LETETE - NIEBIESKI
DILILA - ZIELONY
KICHO - CZERWONY
LETE - MLEKO
KAŁAŁA - KAKAO
MYT - MIÓD
LOLO - ZERO
HALULU - JEDEN
KUZIA - ODKURZA

A oto wyrazy mówione bezbłędnie:

MAMA
TATA
BABA
BASIA
DZISIAJ
BUŁA
SOK
GAZ
KOT
NOC

I coś na kształt zdania (konkurs na tłumaczenie dla uważnych czytelników)

TIDI SIASIA TIDI CYSIA TIDI MAMA TIDI LETE

Peace :)


poniedziałek, 6 stycznia 2014

Ala! Ala! Ala!

Jasiek położony do drzemki popołudniowej. Niby cicho, więc chyba śpi. Przechodząc koło jego pokoju słyszę skrzypienie rowerka. Wchodzę - kołdra i poduszka roz...rzucone na dywanie, młody zasuwa w miejscu na rowerku. 

- Do łóżka - powiadam spokojnym, aczkolwiek stanowczym głosem.
- Niaa... - odpowiada elokwentnie syn.
- Jak chcesz się dziś zobaczyć z Alą, to musisz się najpierw przespać.

Młodzian wstał bez słowa porzucając czerwony pojazd, podreptał do łóżeczka, położył się w nim na baczność z bardzo poważną miną powiedział:

- Tidi Jaś tidi stać, tidi Ala! (stać to po jaśkowemu spać).

Przykryłam i wyszłam. Pewnie i tak nie usnął, a jeśli w ogóle to na krótko. Emocje związane z oczekiwaniem na upragnione spotkanie ze starszą siostrą grubo przerastają zmęczenie dziecięcego materiału. Bądź co bądź - zdania buduje piękne ;) 


Ps. Wiem, że to pikuś, ale jaram się, bo pierwszy raz w życiu dodałam swój gadżet na bloga :D Yeah!

czwartek, 2 stycznia 2014

Sinta sinta i po sintach

...a nawet i po Sylwestrze. Niestety nie jestem w stanie opisać nawet promila tego,  co się działo. Sinta (sinda, zinta, synta) to oczywiście święta w wykonaniu jaśkowym. Zaczęło się od trójkowego karpia - bodaj rocznik 2006. U nas w domu bardzo lubimy sobie tego posłuchiwać w okresie przedświątecznym. Pierworodny podchwycił powtarzany przez nas tekst i "śpiewał" razem z nami. Można powiedzieć, że w pewien sposób czekał nawet na te sinda, bo wraz z początkiem grudnia zaczął systematycznie pałaszować kalendarz adwentowy. Z czekoladą toto nie miało raczej wiele wspólnego, ale przecież w takiej zabawie bynajmniej nie o walory jakościowe produktu chodzi, tylko o zabawę z odnajdywaniem numerków i wyciąganiem "smakołyków" z odpowiednich okienek. Taki rytuał: codziennie po śniadaniu. Skubaniutki czasem nawet rano zaraz po przebudzeniu pamiętał, jakiego numerka ma szukać. Dzieci chyba nigdy nie przestają zaskakiwać swoich rodziców. 
Ogólnie z postępów jaśkowych, to zdecydowanie sypnęło mu się "mówienie". Jego wersje z dalszym ciągu różnią się od prawidłowej polszczyzny, ale najważniejsze jest to, że próbuje. Powtarza, blabla sobie praktycznie non stop. Dalej miewa monologi kosmiczne, ale coraz częściej wplata w nie jakieś pojedyńcze słowa. Czasem brzmią nawet jak oryginały. Np. "TITITITI SIASIA DILILA TITITI JAŚ TYTY BRRRRR TITITA MAMA" (czyli że Franek, Jaś, mama i tata jadą gdzieś samochodem), albo "TITI SIASIA, TITI TATA, TITI MAMA, TITI JAŚ, TITI HAU (wyliczanie kto akurat jest w pomieszczeniu", "TATA! TAŃ!" (tato, wstań), "JAŚ, TITI TATA, TITI CEM" (Jaś i tata idą na spacer z psem), "MAMA, CHO! TITI BRRRR, TITI KIHO TITI TILILA" (wierzcie lub nie, ale to znaczy mamo chodź pobawić się czerwonym i zielonym samochodem), itd :) 
Uwielbiam słuchać jak sobie bajdurzy po kosmojaśkowemu i próbować się domyślać, o co mu chodzi. Dalej nie doszłam do tego, co znaczy mówione podniesionym tonem "MIMIMA!" - podejrzewam, że chodzi o jakieś dziecięce przekleństwo, gdy coś mu nie wychodzi i się wkurza. Może kiedyś mi powie.
Jaś zaliczył też swoją pierwszą zabawę karnawałową. Był bardzo dzielny - ba! zaciekawiony całą sprawą. W ogóle już szedł na imprezę tak świadomie, powtarzając kilkukrotnie "DZICI" (opowiadaliśmy mu wcześniej gdzie się wybieramy, i co tam  będzie). Był jednym z najmłodszych uczestników, i niewiele kumał z tego, co się działo, ale oglądał wszystko z wielkim zaciekawieniem, tańczył pośród dzieci (ze mną lub Pitem za rękę - chwycenie innego dziecka było już poza granicami jego otwartości:), a najwięcej radochy miał z bicia brawa, kiedy inni też to robili:)
Z imprezowych klimatów muszę również wspomnieć, że spędziliśmy Sylwestra poza domem w komplecie! Otóż tak! I ja osobiście uważam to za wyczyn. Mieliśmy zalegać w domu katując przyslowiowego Sylwestra z dwójką (bo przecież i tak jestem uwiązana na łańcuchu piersiowym), ale rodzice Igi zaproponowali wspólne dotrwanie do północy. I tym oto sposobem zabalowaliśmy w Krężnicy:) Dzieciaki padły bezproblemowo przed 21, a nam dorosłym udało się jeszcze parę dobrych godzin pogadać i pobrechtać się (momentami do łez:) grając w tabu.
Ok, muszę kończyć. Muszę również zmienić taktykę pisania: mniej, a częściej. Przy takich odstępach za dużo umyka. 
Jeszcze tylko szybki apdejcik z postępów Frankowych. Chłopiec robi się już naprawdę fajnie kumaty. Bezproblemowo przewraca się na wszystkie strony, czasem próbuje podnosić tyłek leżąc na brzuchu, albo delikatnie podnosić się na rękach. Nie przymierza się do siadania. Od wczoraj miewa tzw. epizody z rączką. Wygląda to troszkę podobnie to jaśkowego "do mnie moja ręko", ale tak na 20%. Urocze. Franek dużo się śmieje, dużo też "krzyczy". Nie mówię tu o płaczu, tylko o takim jakby porykiwaniu. To chyba próba zwrócenia na siebie uwagi. Słoiczki pałaszuje aż piszczy, na szczęście zaczął też jadać troszkę kaszki (picie mleka z butli dalej absolutnie nie). No ale najfajniejsze jest to, że coraz bardziej widać interakcje braterskie. Jasiek bardzo często do niego zagaduje ("SIASIA, CO TAM", albo "BUBU, GYGY, CO TAM?) a Franek się do niego śmieje. W takich chwilach chce mi się płakać. Uwielbiam tak sobie na nich patrzeć i wyobrażać sobie, jak będzie np. za dwa lata. Tymczasem spróbuję napisać jak będzie za tydzień. Chociaż w pięciu zdaniach. 
Peace :)


                                                   "BAAAAAA" (Brawo!)


                             Domowe przedszkole, czyli poranek w Krężnicy


                                           Sylwestrowe hulanki z Igą


                        "Siasia, nic z tego nie rozumiem, ale poduszki są fajne"


                                                     Gwiazda!!!


                                       Mmmmmmmmmmmmm...


                                         (ukradzione mężowi :P)